Ostatnio mało sypiam. Wolę czytać książki. Wbrew pozorom nie chodzi tu wcale o tematykę, gdyż o wiele istotniejszy jest sam fakt wykonywania czynności. Chociaż z drugiej strony ,tak jak w życiu, unikam monotematyczności i staram urozmaicać mój czytadło spis. Jednego dnia sięgam po nowele, a następnego czekam z wypiekami na rozwiązanie kryminalnej zagadki stulecia. Lubię w książkach zniszczone okładki pożółkłe kartki i zapach przesycony ludzkim dotykiem. Są jednym z tych kochanków ,którym nie odmawiam pójścia do lóżka. Cytując ,,książka jest niczym ogród, który można włożyć do kieszeni'', a ja uwielbiam mieć przy sobie kwiaty bez różnicy na porę roku. Teraz taki czas, że czytam i pachnę.

niedziela, 18 grudnia 2011

Widok surowych, wietrznych pół przepełnionych wrzosami czyli ,,Dziwne losy Jane Eyre,, zmysłami podszyte.



Moja rzeczywistość nasączyła się stygmatami urojonego snu. Lawiruję między groteskowym światem książek Bułhakowa, a oczywistymi wytycznymi stabilnej szarości przeciętnego dnia. Zawijam się w rulon słów, które owijają moje zmysły. Zaczynam być aspołeczna, chociaż już wcześniej dostrzegałam w sobie tą przypadłość.Ciało służy mi jedynie za nędzne narzędzie dydaktyczno- poznawcze, większość jednak uwagi zajmuję mi przemieszczenia na płaszczyznach niedoświadczanych wcześniej uczuć.
Często przenoszę się w odległe mojemu słabemu ciału krainy. Przelatuje między epokami, granicami, rzeczywistościami. Stając się niezależną obywatelką świata literackiego.
Dziś zabiorę was w podróż, która zachwyciła mnie zapachem oraz konsystencją krajobrazu. Ubierzcie ciepły płaszcz i zawiążcie trzewiki. Czekają nas bowiem bezkresne przestrzenie pokryte wszechobecną rosą, nad którą osiadła niczym stalowa kurtyna ciężka mgła. Urok ten dopełnia się jeszcze w nadchodzącym niebawem wschodzie słońca , w bladych, ledwo jeszcze dostrzegalnych jego promieniach, które balansują na granicy absurdu. Wielkie przestrzenie zarosłych wrzosem pagórków są przed nami i po naszych bokach przepajając nasze umysły uczuciem surowości i ostrości krawędzi. Mchem porosłe kotliny, gęstwiny wrzosowisk.Przyroda nabrała tu cech pierwotności, nie wywołuje wrażenia świeżości, lecz jest posępna,,jak zawiedzione nadzieję samotności i ostatnia przystań milczenia.,,.
Ta niezwykła sceneria staję się obszarem na, którym rozegra się prawdziwy dramat ludzkich namiętności. Tragedia człowieka uwięzionego w konwenansach czasów w których żyję. Ponieważ dla mnie przede wszystkim ta książka pomimo tematyki romansowej jest studium wyboru między namiętnością serca, a twardym przestrzeganiem reguł i zasad zdeterminowanych przez nasze życiowe położenie(uwarunkowane płcią, czasem w którym żyjemy, pozycją społeczną, która została nam nadana przez ogół). Ten wiktoriański romans napisany został w sposób niezwykle inteligentny(pewnie dlatego przetrwał próbę czasu, która często bywa bezwzględna). Autorka(Charlotte Bronte) udowodniła, że ten gatunek literacki również oscyluję na granicy dzieła sztuki. Wybitnie napisany romans, może być skarbnicą uniwersalnej problematyki, zachęcając nas do wnikliwszej interpretacji, niż jedynie na poziomie uczuć dwójki głównych bohaterów.
Cóż dla mnie ,,Dziwne losy Jane Eyre,, były chyba jednym z najważniejszych odkryć literackich tego roku. Wpasowały się w nastrój zaokiennych słot i melancholijnych wieczorów. Fabuła, mogąca się wydawać dość naiwną, stała się areną wielu ambiwalentnych uczuć, które dotykały mojej duszy z niezwykłą precyzją.
Jeśli, więc szukacie książki, która pozwoli wam odbyć niezapomnianą podróż na granicy jawy i snu zapraszam was do sięgnięcia właśnie po tę pozycję.
Magia zamieszkała między jej stronicami, nie pozwólcie jej tam pozostać w błogim półśnie.

środa, 30 listopada 2011

Strzępki myśli część.1







Powiedzcie mi, jak sądzicie — czy zdaniem waszym czytelnik nie asymiluje części tylko i tylko częściowo? Czyta on część albo kawałek, a potem przerywa, by za jakiś czas przeczytać następny kawałek, a nieraz tak się zdarza, iż zaczyna od środka lub od końca posuwając się wstecz, ku początkowi. Nierzadko poczyta parę kawałków i rzuci, nie dlatego nawet, aby go nie zajmowało, ale że coś innego mu się nasunęło. A choćby wreszcie przeczytał całość — czy mniemacie, że obejmie ją wzrokiem i pozna się na stosunku i harmonii poszczególnych części, jeśli nie dowie się od specjalisty? Na to więc autor biedzi się latami, kroi, nagina, zrywa, łata, poci się i męczy, aby specjalista powiedział czytelnikowi, że dobra konstrukcja? Ale dalej idźmy, dalej, na teren codziennego prywatnego doświadczenia! Czy byle telefon albo byle mucha nie oderwie go od lektury akurat w tym miejscu, gdzie wszystkie poszczególne części zbiegają się w jedność dramatycznego rozwiązania? A cóż dopiero, jeśli w tym momencie brat jego (dajmy na to) wejdzie do pokoju i coś powie? Szlachetny trud pisarza idzie na marne wobec brata, muchy albo telefonu — fe, niedobre muszki, dlaczego kąsacie ludzi, którzy potracili już ogony i nie mają czym się opędzać? A dodatkowo weźmy jeszcze pod uwagę, czy to dzieło wasze, jedyne, wyjątkowe i wypracowane, nie jest tylko cząstką trzydziestu tysięcy innych dzieł, równie jedynych, pojawiających się w myśl zasady co rok prorok? Przeraźliwe części! Na to więc konstruujemy całość, aby cząstka części czytelnika wchłonęła cząstkę części dzieła, i to tylko częścią?
Trudno nie igrać żarcikiem na ten temat. Żarcik sam się prosi. Albowiem od dawna nauczyliśmy się zbywać żartem to, co z nas żartuje sobie zbyt chłoszcząco. Czy kiedyś pojawi się geniusz powagi, który spojrzy w oczy realistycznym małostkom życiowym nie wybuchając tępawym chichotem? Czyja wielkość sprosta na koniec małostce? Ejże, ty tonie mój, tonie lekkiego felietonu! Ale zauważmy dalej (aby już do końca wychylić puchar cząstki), że owe kanony i zasady konstrukcji, którym ulegamy niewolniczo, są także wytworem części zaledwie, i to nader nikłej. Znikoma część świata, szczupłe grono specjalistów i estetów, światek nie większy od małego palca, który w całości mógłby zmieścić się w jednej kawiarni, wciąż tam między sobą się urabia wyciskając coraz bardziej wyrafinowane postulaty. Lecz, co gorzej, gusta te nie są właściwie gustami — nie, wasza konstrukcja smakuje im tylko w części, w dużo większej części smakuje im własne znawstwo w przedmiocie konstrukcji. Po toż zatem twórca usiłuje wykazać zdolność konstrukcyjną, aby znawca wykazać mógł swoje znawstwo w tym przedmiocie? Cicho, cyt, misterium, oto pięćdziesięcioletni twórca tworzy klęcząc przed ołtarzem sztuki z myślą o arcydziele, harmonii, precyzji, pięknie, duchu i przezwyciężeniu, oto znawca zna się pogłębiając tworzywo twórcy w pogłębionym studium, po czym dzieło idzie w świat do czytelnika, — i to, co zostało poczęte z męką całkowitą i zupełną, przyjęte zostaje nad wyraz cząstkowo, pomiędzy telefonem i kotletem. Tu pisarz duszą, sercem, sztuką, trudem, męką karmi — a tu czytelnik wcale nie chce, a jeśli i zechce, to od niechcenia, tak sobie, póki nie odezwie się telefon. Drobne realia życiowe was gubią. Jesteście jak człowiek, który wyzwał smoka do walki, lecz którego mały pokojowy piesek zapędzi w kozi róg.
A dalej, zapytam (aby jeszcze haust pociągnąć z pucharu cząstki), czy — zdaniem waszym — utwór skonstruowany w myśl wszystkich kanonów wyraża całość czy część tylko? Ba! Czyż wszelka forma nie polega na eliminacji, konstrukcja nie jest uszczupleniem, czy wyraz może oddać co innego jak tylko część rzeczywistości? Reszta jest milczeniem. Czy wreszcie my stwarzamy formę, czy ona nas stwarza? Wydaje się nam, że to my konstruujemy — złudzenie, w równej mierze jesteśmy konstruowani przez konstrukcję. To, co napisałeś, dyktuje ci sens dalszy, dzieło rodzi się nie z ciebie, chciałeś napisać to, a napisało ci się coś zupełnie odmiennego. Części mają skłonność do całości, każda część zmierza do całości po kryjomu, dąży do zaokrąglenia, poszukuje dopełnienia, doprasza się reszty na obraz i podobieństwo swoje.


                                                                                                         Witold Gombrowicz.
Czas ciągnie się niczym gęsty sok z malin i cóż, jeśli moje myśli ubiera w słowa pisarz kalibru Gombrowicza. Zmuszona jestem milczeć.
Cała prawda o naszym czytaniu. 



wtorek, 15 listopada 2011


Znacie uczucie, gdy serce przyśpiesza. Zapadacie się w nieznane wam dotąd wymiary, które przekształcają całkowicie wasz punkt widzenia. Moment w którym przeglądacie się w lustrze swojej nicości. Obrysujecie od nowa kontury własnych myśli. Zmieniacie punkt odniesienia i zastygacie, bo przecież zaczynacie w tym momencie zupełnie nową, nieznaną wam wcześniej wędrówkę.
Muszę przyznać, że najczęściej bodźcem tak wyrazistych emocji są dla mnie książki, tym razem jednak stało się inaczej.
Tym razem, urzekł mnie  film, którego wydźwięk pozwolił mi zagłębić się w własną świadomość. 
Mowa tu o ,,Labiryncie Fauna,, , którego złożoność i kompozycja, budzi podziw z zderzeniu z serwowanym nam nieustannie amerykańskim śmietnikiem.

,,In light, there can be darkness, in misery, there can be beauty” 

 Z góry przepraszam, za możliwą chaotyczność tego tekstu, lecz nie jestem w stanie ubrać w słowa tak ogromnej ilości emocji i obrazów. Zakreślę je jedynie.


Główną bohaterką jest Ofelia. Nasuwa się, więc pierwsze podstawowe pytanie, czy reżyser w jakikolwiek sposób próbuje nawiązać do Szekspirowskiej bohaterki. Trudno ten fakt rozsądzić, aby nie popaść w nadinterpretacje. Jednak Ofelia podobnie jak jest pierwowzór również zostaje skrzywdzona, czuję żal do świata, a w zależności od interpretacji  jest kontakt krainą Fantazy można nazwać obłędem.
Widoczne są nawiązania  do ,,Alicji w Krainie Czarów,,. Bohaterka, podobnie jak postać Lewisa Carrolla, aby dostać się do nadrzeczywistości, musi przejść przez ,,coś,, , przekroczyć dwie przestrzenie. W wypadku bohaterki książkowej jest to np. królicza nora, w filmie jest to brama, wejście do pnia drzewa, przekroczenie drzwi. Świat bohaterki nie jest trwałym niezmiennym bytem, lecz raczej procesem stanowienia się, podlegania nieustannemu rozwojowi i transformacji. Początkowym etapem, jest moment w którym Ofelia przechodzi przez bramę, oraz wkłada w posąg brakujące kamienne oko. Jest to bardzo symboliczna scena, zwiastująca początek wędrówki, oraz momentu w którym bohaterka przejrzała. Nawiązała kontakt z światem Fantazy.
   Bardzo istotnym aspektem filmu, jest jego dualizm. Obraz rozpatrujemy na  dwóch niemienie przenikających się płaszczyznach, które ewidentnie różnią się od siebie.
Rzeczywistość- okres wojny, oraz walk partyzantów- przedstawiona jest w odcieniach zieleni oraz błękitu. Potęguję to dystansowanie się głównej bohaterki do otaczającej rzeczywistości. Obraz totalitaryzmu, reprezentowanego głównie przez kapitana Vidala, w całej swojej brutalności. Rzeczywistość filtrowana jest przez umysł dziewczynki, jednak docierają do niej sygnały lęku, strachu, ciągłego niepokoju. 
 Drugą płaszczyzną jest świat Fantazy. Ukazywany w tonacji ciepłej, delikatnej. Jest on zamieszkały przez wróżki, potwory, oraz Fauna. Czytając mitologie dobrze, wiemy, że Faun zamieszkiwał lasy oraz łąki. W świętym gaju udzielał ludziom rad i wyroczni w czasie snu. Musimy sobie jednak zdać z sprawę z złożoności tej postaci. Stanowi ona, bowiem dla bohaterki zagrożenie, a z drugiej strony jest jedynym ratunkiem ucieczki przez rzeczywistością wojenną.
  Dualizm jest tu zauważalny w każdym najdrobniejszym motywie, delikatnie zarysowanym symbolu. Uwidacznia nam to wszechobecny problem walki dobra ze złem, walki między światem dziecięcych  marzeń, a brutalnym oraz twardym światem dorosłych namiętności.
  Zresztą film można również rozpatrywać w kategoriach dojrzewania głównej bohaterki, która z dziecka przeistacza się w kobietę. Zmierza się z nową rzeczywistością.
  Ten film jest zlepkiem najlepszych atrybutów klasyki kina. Niesamowita wyobraźnia reżysera, jego kreatywność i sposób żonglowania znanymi motywami, chociażby nawiązanie do mrocznych baśni braci Grimm sprawia, że dzieło te zapada głęboko w pamięć.
  Świat fantazji, możemy interpretować również jako  sposób ucieczki Ofelii przed ojczymem i rzeczywistością wojenną. ( Reżyser sceny znęcenia się nad przeciwnikami politycznymi ukazuję dobitnie, zachowując drobiazgowy naturalizm. Nie oszczędza nas). Jednak, nawet świat magii nasycony jest znamionami przemocy i istot budzących lęk głównej bohaterki.
  Wizualnie film dopracowany jest pieczołowicie, zadbano o każdy szczegół. Dzięki temu wraz z rozwojem akcji, jesteśmy coraz bardziej tam, wśród zagadkowych stworzeń, zapachu starych paproci, ulatując ponad kinowym fotelem. Efekt wspomaga również poruszająca muzyka. Kołysanka Ofelii od razu zahaczyła o moją najdroższą pod słońcem kołysankę z ,,Dziecka Rosemary,, Polańskiego.
 Odbyłam, więc niezwykłą wędrówkę podróżując śladami tajemniczych, często nasyconych grozą meandrów, ukrytych pod powłoką niedopowiedzeń. Zamieszkałam w jaskiniach, w książkach, umysłach bohaterów, przeczołgując się między dwoma wizjami świata- realistycznego i magicznego.
Który zwyciężył? Nie powiem wam, gdyż sama nie znam odpowiedzi. W końcu arcydzieła można interpretować wielokrotnie, a każde nowe spotkanie jedynie mnoży wątpliwości.



- Czy nie mógłby pan mnie poinformować, którędy powinnam pójść? - mówiła dalej. - To zależy w dużej mierze od tego, dokąd pragnęłabyś zajść - odparł Kot-Dziwak. - Właściwie wszystko mi jedno. - W takim razie również wszystko jedno, którędy pójdziesz. - Chciałabym tylko dostać się dokądś - dodała Alicja w formie wyjaśnienia. - Ach, na pewno tam się dostaniesz, jeśli tylko będziesz szła dość długo.





















środa, 2 listopada 2011

Tożsamość narodowa, a wolność twórcy.



Jesień przepływa mi przez palce. Igra ze mną nasileniem  barw i intensywnością doznań. Jednak dla mnie, ta pora nie jest gonitwą spadających liści lub batalią atakujących kasztanów. Jesień jest dla mnie emocją. Nastrojowością i rozmytym przez koronę drzew promykiem słońca, którego dotyk nostalgicznie pulsuję na ustach przechodniów. Samotnych, zaplątanych w przydługawe płaszcze i szaliki. Delektujących się ciszą własnych myśli, niepoprawnych doznań. 
I trudno mi się wyjaśnić z jakiego powodu tak długo nie odwiedzałam tego miejsca. Czas uciekał, a ja łapałam jego ochłapy ciesząc się każda wolną chwilą. 
Wróciłam jednak z książką trudną, której posmak nadal czuję na spierzchniętych wiatrem wargach. Lektury, która pozwoliła mi po raz kolejny przewartościować moje priorytety, emocje.
Większość z was zna tę pozycję jeszcze ze szkolnej ławki. Wracam, bowiem do was z podróży dalekiej i odległej, a emocje których doświadczyłam są porównywalne z przepłynięciem  (trans)Atlantyku. 
   Trudno zmierzać się z legendą Witolda Gombrowicza, znienawidzonego przez nieudolne, szkolne interpretacje. Ciężko dać mu kolejną szanse. Odkryć w nim coś, więcej niż parę sztampowych frazesów, zachłysnąć się. Pomimo, wielu przeciwności,zafascynowała mnie ta książka, rozlała się po ciele i wsiąkła w malinowe policzki. Ostała w moim sercu.
,,Trans-Atlantyk,, zafascynował mnie przede wszystkim formą. Rozbieganym słów, ich zadziorną stylizacją. Przeskokami w lekki surrealizm, groteskę. Zerwaniem z klasycznym powieściopisarstwem, na rzecz nad poziomu, jednak mocno realnego i warsztatowo niezwykle płynnego. Goniłam, przeskakiwałam, zdanie, za zdaniem. Jakiś nagły pęd w trzewiach i rozbieganie źrenic.
I ta forma formowała się zaraz w kolejną formę, dotąd mi nieznaną i w formie pełnej zamykała się na moich oczach. Szczegółowiej skupie się jednak na refleksjach, które rozbudziła ta nieustanna gonitwa za akapitami. W pewnym momencie poczułam się bowiem bezpaństwowcem. Wyzbyłam się Polski. Jej traumatycznego cienia i zrzuciłam wraz z Gombrowiczem płaszcz Konrada. Umarłam dla definicji. Zaczęłam walkę z własnym umiejscowieniem. Zaczęłam, wręcz kląć 




" A płyńcież wy, płyńcież Rodacy do Narodu swego! Płyńcież wy do Narodu waszego świętego chyba Przeklętego! Płyńcież do Stwora tego św. Ciemnego, co od wieków zdycha, a zdechnąć nie może! Płyńcież do Cudaka waszego św., od Natury całej przeklętego, co wciąż się rodzi, a przecież wciąż Nieurodzony! Płyńcież, płyńcież, żeby on wam ani Żyć, ani Zdechnąć nie pozwalał, a na zawsze was miedzy Bytem i Niebytem trzymał. Płyńcież do Ślamazary waszy św. żeby was ona dali Ślimaczyła! Okręt już skosem się zwrócił i odpływał więc jeszcze mówię: - Płyńcież do Szaleńca, Wariata waszego św. ach chyba Przeklętego, żeby on was skokami, szałami swoimi Męczył, Dręczył, was krwią zalewał, was Rykiem swym ryczał, wyrykiwał, was Męką zamęczał, DZieci wasze, żony, na Śmierć, na Skonanie sam konając w konaniu swoim SZału swojego was Szalał, Rozszalał!"

I w płacz nagle wpadłam, bo ja już sama nie wiedziałam, czy ja tego narodu nienawidzę, czy może miłością go darzę. Czy ja tym narodem jestem, czy odłamkiem jakiś, wręcz niesklejanym. Bo co dla mnie ten naród znaczy? Czy ja tu tylko mieszkam i z przyzwyczajenia hymn powtarzam w rytm melodii, czy może ja tą melodią żyję i jej wersy mam na sercu wykute. Bo tak naprawdę wcześniej przyzwyczajona byłam jedynie do stania w rzędzie, a teraz ja muszę podjąć decyzję czy chce tu być i trwać pomiędzy pomnikami polskości. I te statuy co dnia doglądać i pozwalać im trwać i zagnieżdżać się we mnie coraz mocniej. I pielęgnować ich jakość  niezmienna od wieków. Czy mity piętnować, czy może je pieścić i tulić,by dalej nam wiernie służyły. Czym dla mnie ten naród? Wolności ostoją czy niewoli pętami. 
I zdefiniowałam siebie od zera. Od embrionu. I myśli zmieniłam i nazwy im dałam odmienne. I stała się Polska z patosu kolebką stolica niechęci i lęku.Lecz w szyderstwie tym odżyła i wyzwoliła mnie z ,,polskiej,, polskości. 

Życzę wam wszystkim,abyście potrafi odnaleźć w sobie Polskę. Zdefiniować ją, pokochać, poczuć :)


Tytuł: Transatlantyk
Autor: Witold Gombrowicz
Wydawnictwo: Literackie
Ilość stron: 140
Ocena: 5/6





















(Przepraszam, że tak rzadko tu bywałam. Oświadczam to się już więcej nie powtórzy :) Wracam do was na stałe. Jutro postaram się poodwiedzać wasze blogi, brr ogromne zaległości :)

wtorek, 11 października 2011

11.10.2011



Z dala od ulic i dźwięku nieustannej plątaniny, rosną betonowe zamczyska.
Groźne i warowne. Przechowujące w swoich zakamarkach tajemnice straszne, często niezrozumiałe w swoim okrucieństwie, nam tak humanitarnym, tylko z idei.
Szarość spowijająca podwórka zaprzecza estetyce do której przyzwyczailiśmy oko. Wystarczy jednak wejść we wnętrzności betonowych budynków, aby zrozumieć ich trwogę. Bezwolnie stały się twierdzami czarnych scenariuszy. Ich ściany nasiąkły wstrętem do istot, które w poszanowaniu mają jedynie własne dobro. Stały się współczesnymi powiernikami .
Lubię jednak te osiedla spowite mgłą codziennych trosk. To mój dom Znienawidzony i pełny grozy, ale niezaprzeczalnie jedyny z możliwych. Ten archipelag brzydoty  obudził we mnie piękno. Kształtował mnie, a ja  wielokrotnie mu ulegałam, aby przybrać pozycję obecną. Chłonęłam i wpajałam się w mury, aż moja skóra stała się szara, twarda i popękana. To wtedy poznałam rzewny język zniszczonych kamienic. To wtedy odkryłam więź, która nas łączy. Zaczęłam rozumieć mowę skrzypiących schodów, trzaskających okiennic. W tym momencie opowieść stała się mną i przestałam dostrzegać granice, między prawdą a abstrakcją. 



ps. Obecnie czytam.


,,Szukam nauczyciela i mistrza 

niech przywróci mi wzrok słuch i mowę 
niech jeszcze raz nazwie rzeczy i pojęcia 
niech oddzieli światło od ciemności.''


(zdjęcia umieszczone w poście nie jest mojego autorstwa.) 

niedziela, 11 września 2011

Dokąd wy jedziecie, podróżni?


 ,, Lalka opowiada historię człowieka, który spotyka się ze znakami. W ten sposób staje się historią inicjacji, historią zapomnienia i odnalezienia zapomnianego, wędrówką wśród złudzeń i iluzji, odkrywaniem własnej przynależności do świata i własnej w nim obcości,,
                                     Olga Tokarczuk- Lalka i perła


Bardzo często spotykam się z opiniami krytykującymi dobór lektur obowiązkowych w polskim szkolnictwie. Uczniowie zanudzeni zbędnymi pozycjami, nie mają podobno możliwości pokochania prawdziwej literatury. Muszą czytać obszerne tomiska archaicznych powieści, które w ich mniemaniu uległy dezaktualizacji. Nie potrafiąc utożsamić się z głównym bohaterem, tracą chęć poznania jego losów i perypetii. Jeśli ktoś pojmuję literaturę w ten sposób, to nie pomogą mu żadne ulepszenia spisów lektur. Utożsamiane się z bohaterem danej powieści niczym rozegzaltowany nastolatek, zamiast odczytywać płaszczyzny zakryte warstwą dialogową. Oczywiście nie chcę tu nikogo potępiać. Kreacja bohatera jest jednak często jedynie pretekstem do dalszej interpretacji, bez której dzieło  traci bardzo wiele. Pomijam przypadki, gdy autor skupia się jedynie na przeżyciach bohatera. Tylko nawet, wtedy należy pamiętać jak nieoderwalnym czynnikiem są zjawiska zewnętrzne, które warunkują naszą osobowość niezależnie od naszej woli.  Z drugiej strony, nie chce sprowadzać czytania do samego procesu interpretacji. Nie można, bowiem zapomnieć o emocjach towarzyszących nam podczas zgłębiania literatury.
Sam Nabokov(pisarz, którego wykłady o literaturze uważam za najbardziej wnikliwe i sumienne.) piszę :


...mądry czytelnik czyta książkę geniusza nie sercem, nie mózgiem nawet, ale kręgosłupem. To tam właśnie pojawia się owo niepokojące mrowienie, nawet wtedy, gdy zachowujemy pewien wskazany dystans, pewną rezerwę podczas lektury. Wtedy z przyjemnością zmysłową i intelektualną zarazem będziemy obserwować artystę budującego swój domek z kart i widzieć, jak przeobraża się on w piękny pałac ze stali i szkła". A w innym miejscu: "Choć czytamy za pomocą mózgu, siedzibą artystycznych rozkoszy jest miejsce między łopatkami. Dreszczyk, który tam odczuwamy, jest z pewnością najwyższą formą emocji, jaką zdołała osiągnąć istota ludzka w procesie ewolucji czystej sztuki i czystej nauki. Czcijmy zatem te ciarki wzdłuż krzyża. Bądźmy dumni z tego, że jesteśmy kręgowcami, bo jesteśmy kręgowcami zwieńczonymi głową, w której płonie boski ogień. Mózg jest tylko przedłużeniem kręgosłupa; knot biegnie na całej długości świecy".

Tak, więc nawet najlepszy warsztatowo pisarz nie jest w stanie nas zachwycić, dopóki nie poruszy również naszych emocji. Oczywiście nie mówię tu o tanich manipulacjach, których często dopuszcza się wielu artystów. Dopiero sztuka wysublimowana ma prawo obronić się i zachwycić nas swoimi pokładami literackimi.

Dlatego grzmijcie, plujcie, denerwujcie się,  lecz popieram obecną listę lektur. Może, nie całościowo, (Konopnicka spalająca w piecu dzieci oraz Sienkiewicz na pewno zamienieni zostaliby, chociażby na Zolę, lub Tołstoja). Jednak, cieszę się, że miałam możliwość poznania twórczości tak różnorodnej i wyrobienia opinii na wiele tematów. W końcu nie mogłabym gromić Sienkiewicza, nie czytając żadnej z jego pozycji. (Przemordowałam, aż 4 całościowo i niestety  nie pasuje mi jego styl). Drugim aspektem, zmiany lektur szkolnych są oczywiście finanse. Czy wyobrażacie sobie, całkowitą wymianę asortymentu w bibliotekach szkolnych? Dla małej szkoły w biednej gminie to naprawdę ogromny wydatek. Po trzecie, bez podstaw takich jak przypowieści biblijne, motywy mitologiczne, nie mamy po co sięgać po utwory z dalszych epok. W końcu archetypy pewnych pojęć nawiązują bezpośrednio do tych młodszych wiekowo utworów. Ostatnią kwestią, najmniej obiektywną, jest moja ogromna miłość do wielu pozycji znajdujących się w obecnym spisie lektur szkolnych. Dziady, Zbrodnia i kara, Proces, Jądro ciemności, Sklepy cynamonowe to tylko parę z pozycji, bez których nie wyobrażam sobie obecnego życia. Interpretowałam je wielokrotnie, pomijając język polski i zaskakują mnie nieustannie bogactwem swojej treści.


Wśród moich ukochanych książek znajduję się również ,,Lalka,, Bolesława Prusa. Mogłabym o niej rozprawiać godzinami. Broniąc Izabeli, której tak wielu przypisuję komplet cech negatywnych. Ja natomiast widzę w niej dziewczynkę, której ojciec, nigdy nie pozwolił dorosnąć. Dlatego, ucieszyłam się niezmiernie mogąc w końcu poznać ,,Lalkę i perłę,, Olgi Tokarczuk. Pisarka napisała genialny esej, będący próbą nowego odczytania powieści Prusa. Próbą całkiem udaną, ale od początku.
Autorka już w wstępie przyznaję, że nie będzie to klasyczny wykład literacki:,, nie zastanawiałam się nad językiem powieści, nad jej miejscem w historii literatury czy jej recepcją. Pominęłam wiele istotnych wątków, koncentrując się zaledwie na ,,przypadku Wokulskiego’’. Ta interpretacja wydaje mi się o tyle ciekawa, gdyż o głównych wątkach i bohaterach posiadamy niezwykle obszerną wiedzę z lekcji języka polskiego. Według Olgi ,,Cechą wielkości jest to potężne wrażenie, jakie dzieło pozostawia po sobie. Wrażenie przybliżenia się do jakiejś tajemnicy, równocześnie ogarnięcie wielu różnych elementów, albo po prostu oszołomienie, zadziwienie, niepokój. Będzie to zawszę głębokie przeżycie- i będzie to zawsze kategoria emocjonalna, nie intelektualna. Emocjonalna to znaczy prywatna, nawet intymna O ile kategorie intelektualne da się uzgodnić, o tyle kategoria emocjonalna wymknie się takiemu uzgodnieniu. Dlatego mówiąc o dziele i jego przeżyciu można mówić tylko o sobie, o własnym systemie znaczeń, własnym uniwersum, nie zapominając przy tym, że takie osobiste odczytanie może być nieprzekładalne na doświadczenia innych…. Niech Bóg ma w opiece dzieci ślęczące nad podręcznikami do literatury.,,


Autorka zachęca nas do polemiki. Cóż, z ogromną ilości przemyśleń Olgi się nie zgadzam. Jej próby uduchowienia pewnych zjawisk, nadania im spirytystycznych cech, wydają mi się lekko przerysowane. Jest jednak w tej książce, jeden moment genialny. Pisarka prowokuje nas do zmiany punktu widzenia jednym  prostym pytanie: Jeśli przyjmiemy, że Wokulski jest tylko symbolem wędrowcy wyruszającego w drogę. Jego dramatem jest problem odnalezienie duchowego porządku. Jednak w momencie, w którym go poznajemy przemieszcza się między dwoma równoległymi światami (romantycznym i pozytywistycznym). Nie rozpatrywałam jeszcze ,,Lalki,, z tej perspektywy, ale na pewno tak zrobię sięgając po nią po raz kolejny. Autorka, sugeruję, że Wokulski próbuję odnaleźć siebie oraz uratować swoją wewnętrzną istotę. Rozumiem to, jako uwolnienie swojej duszy od pożądania, które przestawione jest pod postacią Izabeli. W momencie, w którym Wokulski planuję samobójstwo pod kołami pociągu, przeżywa własną śmierć, doświadcza całkowitego wtajemniczenia i staje się wolny. Autorka w swoim eseju nawiązuję również do elementów baśniowych zawartych w ,,Lalce,, ,czym podsumowaniem jej analiza ,,Lalki,, pod kątem ,,Hymnu o Perle,,.

Pomimo małych rozmiarów, ta pozycja jest niezwykle skondensowana i przemyślana. Myślę, że nie warto traktować jej jako ściśle zarysowanego obrazu wydarzeń ,,Lalki,,. Ta książeczka nie jest jedynie wnikliwą, współczesną interpretacją powieści Prusa. Jest wołaniem o indywidualne, kreatywne i odważne rozpatrywanie dobrze znanych przestrzeni literackich.

,,Żadna teoria nie jest w stanie raz na zawsze, od początku do końca, wytłumaczyć sensu dzieła literackiego. Ludziom często się zdaję, że także w swym postrzeganiu pozostają wolni, lecz z pewnością tak nie jest. Także na sporze ganie wpływa bowiem jakiś wspólny duch, który uzgadnia z nami barwy czasu i każe ma widzieć nie to, co jest, ale to, co nam się zdaję, że jest.,,.
Polecam tę pozycję wszystkim czytelnikom, którzy chcą rozwinąć swoje możliwości interpretacyjne. Uniezależnić się od sztywnych zasad szkolnych i znaleźć złoty środek dla pojmowania tekstu literackiego. W końcu warto poszukiwać odrywając się od konwencjonalnych metod.


A przy okazji:
,,Książka żyje tyle razy, ile została przeczytana,,











Na koniec zamieszczam przepiękny ,,Hymn o perle,, w przekładzie Miłosza:

Kiedy byłem dzieckiem w domu Ojca mego, w Królestwie, radowałem się, żyjąc w bogactwie i wspaniałości.
Aż moi rodzice wysłali mnie daleko z naszej ojczyzny, ze Wschodu, dając mi na drogę ze skarbca brzemię duże ale do dźwigania lekkie.
Zdjęli ze mnie suknię chwały w którą ich miłość mnie była oblekła i płaszcz z purpury tak utkany, że był w sam raz na mnie.
I wypisali w moim sercu, abym nie zapomniał: "Zstąpisz do Egiptu i przyniesiesz Perłę, która leży pośrodku morza owinięta cielskiem ziejącego smoka, a wtedy włożysz znowu twoją suknię chwały i twój płaszcz, i razem z twoim bratem, naszym namiestnikiem, odziedziczysz Królestwo".
Wyruszyłem ze Wschodu i schodziłem w dół, mając za towarzyszy dwóch królewskich wysłańców, bo droga była niebezpieczna i trudna, a ja młody na taką podróż.
Przekroczyłem granice Maiszanu, gdzie zbierają się kupcy ze Wschodu, i przybyłem do kraju Babel i wszedłem w mury miasta Sarbug. Stamtąd udałem się w dół do Egiptu i moi towarzysze pożegnali się ze mną.
Poszedłem prosto do smoka i zatrzymałem się w gospodzie obok jego gospody, czekając aż zaśnie i będę mógł zabrać mu Perłę.
Sam jeden, trzymając się osobno, byłem obcy wśród bawiących w gospodzie, ale zobaczyłem kogoś z mego plemienia, pięknego i wdzięcznego młodzieńca, syna królów. Przywiązał się do mnie, a kiedy wyjawiłem mu po co tam się znalazłem, ostrzegł mnie przed Egipcjanami i towarzystwem nieczystych.
Ja jednak ubrałem się w ich szaty, aby nie podejrzewali mnie, że przychodzę z innych stron szukając Perły i nie pobudzili przeciwko mnie smoka.
Ale rozpoznali, że nie jestem z nich i świadczyli mi grzeczności i mieszali chytrość z napojem i dali mi spróbować ich mięsiwa.
Wtedy zapomniałem, że jestem synem Króla i służyłem ich królowi. Zapomniałem o Perle po którą posłali mnie rodzice. Dla ciężkości ich pokarmu zapadłem w głęboki sen.
Moi rodzice wiedzieli co działo się ze mną i martwili się o mnie. Ogłoszono w naszym Królestwie, że wszyscy mają zebrać się u naszych bram. I królowie oraz książęta kraju Fartów i wszyscy wielcy Wschodu uradzili co robić abym nie został w Egipcie. I napisali do mnie list, a każdy z wielkich podpisał się swoim imieniem:
"Od Ojca twego, Króla królów, i od matki twojej, władczyni Wschodu, i brata twego, naszego namiestnika, tobie, naszemu synowi w  Egipcie, pozdrowienie. Zbudź się i wstań ze swego snu i pojmij słowa naszego listu. Przypomnij sobie, że jesteś synem Króla: zważ, w czyją służbę niewolną wstąpiłeś. Pamiętaj o Perle, dla której wyruszyłeś do Egiptu. Przypomnij sobie twoją suknię chwały, miej w pamięci twój świetny płaszcz, abyś mógł je oblec i przyozdobić się nimi i aby twoje imię czytano w księdze bohaterów i abyś razem z bratem twoim, naszym namiestnikiem, odziedziczył Królestwo".
Niby poseł był list ten, zapieczętowany królewską ręką przeciwko złym siłom, synom Babelu i nieposłusznym demonom Sarbug. Wzbił się w kształcie orła, króla ptaków, i leciał aż usiadł przy mnie i cały stał się mową.
Na jego głos zbudziłem się i wstałem ze snu, wziąłem go, ucałowałem, złamałem jego pieczęć i zacząłem czytać. Jak to, co nosiłem wypisane w sercu, były słowa listu. Przypomniałem sobie, że jestem królewskim synem i że moja dusza urodzona w wolności tęskni do swoich. I przypomniałem sobie Perłę po którą mnie posłano do Egiptu.
Rzuciłem czary na straszliwego, ziejącego smoka i sprowadziłem na niego sen wymawiając nad nim imię Ojca mego, imię naszego namiestnika i imię mojej matki, królowej Wschodu.
Zabrałem Perłę i wyruszyłem w drogę powrotną do domu mego Ojca. Zrzuciłem z siebie ich plugawe i nieczyste szaty, i zostawiłem je za sobą w ich krainie. A tak kierowałem się, żebym mógł trafić wprost na światło naszej ojczyzny, Wschodu.
Przede mną leciał list, który mnie zbudził. I tak jak poprzednio zbudził mnie swoim głosem, tak teraz prowadził mnie swoim światłem jaśniejąc przed mymi oczyma i swoim głosem uśmierzał mój strach i swoją miłością zachęcał.
Moją suknię chwały, którą kiedyś nosiłem i mój płaszcz, który mnie kiedyś okrywał moi rodzice posłali na moje spotkanie przez zaufanych skarbników.
Kiedy zobaczyłem suknię, nagle wydała mi się lustrzanym podobieństwem mnie samego. Widziałem, że jestem w niej cały i że ona cała jest we mnie, że byliśmy w rozłące a przecie jednym i tym samym, tak samo ukształtowani.
I obraz Króla królów był na niej przedstawiony wszędzie, i cała mieniła się od poruszeń tajemnej wiedzy.
Wiedziałem, że zacznie mówić i łowiłem uchem dźwięki jej pieśni, które szeptała w swojej drodze na dół:
"Ja jestem sprawczyni jego czynów, jego, dla którego wyrosłam w domu Ojca, i poznawałam po sobie, że ogromnieję tak jak jego dzieła".
I dostojna w swoich ruchach cała dąży ku mnie i z rąk niosących ją śpieszy, abym ją wziął, a mnie też moja miłość pobudziła i biegłem ku niej aby ją przyjąć.
Wyciągnąłem ręce i wziąłem ją i przybrałem na się piękno jej barw, i całego siebie okryłem królewskim płaszczem.
Tak obleczony wstąpiłem w bramę powitań i uwielbień.
Pochyliłem głowę i wielbiłem wspaniałość Ojca mego, który ją dla mnie posłał, którego rozkazy wypełniłem, tak jak on wypełnił co był obiecał.
Przyjął mnie z radością i byłem z nim w jego Królestwie i wszyscy jego słudzy chwalili go dźwiękiem muzyki za to, że, jak obiecał, przybyłem na dwór Króla królów i przyniósłszy Perłę ukazałem się z nim razem.



wtorek, 6 września 2011

Ulotne.

Czas ulatuję, a ja  przeczesuję rozwiane włosy.
Spadające liście dotrzymują mi towarzystwa.
Wciąż tu, nigdzie, w przedsionkach załatwionych spraw.








Chciałbym, o jasna gwiazdo, tak jak ty być stały,
A nie u szczytu nocy dumnie zawieszony
Patrzeć okiem rozwartym z samotnej ustroni,
Jak bezsenny pustelnik, na ruchome wały


Wód, co gestem kapłańskim obmywają brzegi
Ziemskiego globu - albo spoglądać z wysoka
Na góry, na doliny, które jak powłoka
Biała i nieskalana pokrywają śniegi...


Nie patrzeć, ale, gwiazdo, jak ty niewzruszenie
Oparty o dziewczęcą pierś mojej kochanki
Czuć na wieki jej każdy ruch i każde drgnienie
I spędzać w niepokoju wieczory i ranki,
I słuchać jej oddechu - i tak żyć na wieki
Albo zamknąć znużone czuwaniem powieki

John Keats





Ps. Obiecuję dłuższą notatkę w piątek. Pozdrawiam serdecznie :)




poniedziałek, 22 sierpnia 2011

,,Basil Hallward jest tym,za kogo się uważam: Lord Henry tym za kogo mnie świat uważa: Dorian tym, kim chciałbym być - w innych czasach może,,.

     Tak naprawdę w momencie w którym pokochałam klasykę, pokochałam literaturę. Wcześniej szukałam swojego miejsca między dziełami współczesnymi. W powieściach obyczajowych o tematyce społecznej. Nie mogę powiedzieć, że natrafiałam jedynie na pozycję miałkie. Literatura polska nie raz dała mi pstryczka w nosek. Pomimo tego, czytanie Tokarczuk, Dukaja, Wojaczka, Świetlickiego oraz Masłowskiej(tak, tej młodej zdolnej pisarki, którą większość uważa za grafomankę. Dla mnie jej dzieła są odwilżem w polskiej literaturze. Już dawno niczyja proza nie zabawiła się ze mną w tak genialny sposób. Większość społeczeństwa nie chce jednak zobaczyć prawdy, którą Masłowska nam wytyka, śmiejąc się z absurdów) nadal pozwala mi wierzyć w literaturę mocną, silną, prześmiewczą i co najważniejsze niezależną.
     Ostatnio, dzięki Kasi z bloga http://rzeki-metafizyczne.blogspot.com/ , odkryłam autora, którego kunszt literacki zachwycił mnie, a zarazem omamił. Artystę, który był tworzywem sztuki. Niezrozumiany przez społeczeństwo XIX Anglii, odrzucony i potępiony. Walczący o niezależność artystyczną. Nie potrafiący zrozumieć, w jaki sposób dzieło sztuki może być przedmiotem krytyki z punktu widzenia moralności.Jeśli dodam, że jego dzieła takie jak ,,Bajki,, lub ,,Portret Doriana Graya,, są wciąż inspiracją dla wielu artystów, oczywisty staję się fakt, że dzisiejszą notkę poświęcić chce właśnie Oscarowi Wilde'owi. 
     ,,Portret Doriana Graya'' to powieść będąca przede wszystkim, wyrazem poglądów artysty na sztukę.Sama ''przedmowa'' jest, dla mnie, niezwykle cennym zbiorem informacji dotyczących programu literackiego pisarza. Sposób w jaki Oscar piszę o sztuce jest niezwykle ciekawy i innowacyjny.
Artyście wyznacza rolę ,,twórcy piękna,, , ,,objawiciela sztuki''. Brzmi to dość pompatycznie, jednak autor przez całe swoje życie będzie walczył o koncepcje sztuki wolnej od wszelkich zobowiązań moralnych, etycznych oraz pojęcie dzieła bezużytecznego, którego celem jest niezależne istnienie. Sam podkreśla:
Nie ma książek moralnych lub niemoralnych.Są książki napisane dobrze lub źle.Nic więcej. 
     Zgadam się z nim. Chociaż nie szukam w literaturze taniej kontrowersji, to nie uciekam od trudnych tematów. Staram się, bowiem dotrzeć do prawdy o naturze człowieka, jakakolwiek ona jest. Studiowanie literatury nauczyło mnie, między innymi, odkrywania wielu aspektów danego zagadnienia. ,,Lolita,, Nabokova budzi kontrowersje, lecz dzięki ukazaniu różnych aspektów tematu i jego sublimacji jest jednym z lepszych dzieł współczesnej literatury. Śmieszy mnie więc, gdy ktoś nazywa daną książkę nieetyczną. W końcu, nawet w Biblii możemy doszukać się ukazania kontrowersyjnych tematów. Spójrzmy na cierpienie Hioba. Rozmyślając na jego temat nie potrafimy znaleźć konkretnych odpowiedzi. W głowie mamy pustkę. Czujemy się zawiedzeni decyzją Boga, który karze sprawiedliwych.
    Wracając do ,,Portretu Doriana Graya,,  urzekła mnie jego warstwa dialogowa. Lord Henryk, którego poglądy klarownie przyciągają słuchacza, jest prawdziwą skarbnicą filozoficznych przemyśleń. Inspiruje Doriana swoim życiem, doborem lektur. Zresztą sama postać tytułowego młodzieńca jest niesamowicie ciekawa. Jest fascynujący i posiada straszną tajemnice, haczyk na który złapie się każdy czytelnik.
    Nie chce zdradzać zarysu akcji, dlatego podkreślam jedynie, że znajdziecie w niej niesamowitą ilość sensacji, paradoksu. Portrety postaci są ukazane w sposób mistrzowski. Są to głównie dekadenci. Oscar Wilde oddał w tym dziele ogromną część swojej osoby. Sam przyznawał:
,,Basil Hallward jest tym,za kogo się uważam: Lord Henry tym za kogo mnie świat uważa: Dorian tym, kim chciałbym być - w innych czasach może,,.

Postacie drugoplanowe są również potwierdzeniem niezwykłego kunsztu autora. Zresztą jest to pozycja genialna pod każdym względem. Sama nie wiem, w którym momencie z powieści o ludzkich namiętnościach, pełnej przeróżnych aforyzmów zmieniła się w przerażający mrożący krew w żyłach thriller. Czułam się owładnięta złowieszczą aurą zbrodni, która w tym wypadku przyjmowała wygląd podstępnego piękna.
W Listach do Redaktora ,,Daily Chronicle,, autor piszę( nie czytajcie jeśli jeszcze nie znacie tej powieści. W tych cytatach są zawarte główne wątki):
Dorian wcale nie ma wypranej z uczuć, wyrachowanej i wyuzdanej z sumienia natury.Przeciwnie, jest niezmiernie impulsywny, absurdalnie romantyczny i przez całe życie prześladuje go przesadnie wrażliwe sumienie, które mu psuję wszystkie przyjemności i które go ostrzega, że młodość uciechy życia to jeszcze nie wszystko. Właśnie żeby uwolnić się od sumienia, które go nie odstępowało przez te wszystkie lata, Dorian niszczy portret. I tak to usiłując zabić sumienie Dorian Gray zabija siebie samego.
Każdy człowiek dostrzega własny grzech w Dorianie Grayu. Jakie są grzechy Doriana Graya, nikt nie wie. Ten kto je odkryje, sam je doń wprowadza. 
Och, jak uwielbiam w literaturze niedopowiedzenia. Urwane w pół zdania dialogi. Jedynie wielcy pisarze potrafią manipulować czytelnikiem w sposób tak wykwinty.

Na zakończenie cytat, który w świecie szybkiego czytania. Ciągłego przetwarzania informacji bez ich głębszej analizy, wydał mi się niesamowicie trafny:
Żyjemy w epoce, w której zbyt wiele się czyta,aby móc być mądrym i zbyt wiele myśli, by móc być pięknym.
Zaskakujące ile trafności znajdzie w tych słowach współczesny czytelnik.


Ps. Mam do was ogromną prośbę. Czy ktoś z was oglądał jakaś ekranizację ,,Portretu Doriana Graya,, ? Może którąś polecacie, albo kategorycznie odradzacie?


W moich dzisiejszych przemyśleniach wykorzystałam cytaty z książki ,,Nic nie mogło być inaczej. Listy Oscara Wilde'a''. Jej treść pomogła mi zrozumieć pewne aspekty twórczości Wilda. Listy czytałam  z zapartym tchem. Sugestywnie ukazują tragedię jego życia.Ukazują również prawdę, która jest prawdą Oscara Wilda i o Oskarze Wildzie.


 Tytuł: Portret Doriana Graya
 Autor: Oscar Wilde
 Wydawnictwo:Zielona Sowa
 Ilość stron:176
 Ocena: 6/6(arcydzieło!)

   Tytuł:Nic nie mogło być inaczej.Listy Oscara Wilde'a.
   Autor:Koncepcja, wybór, przekład i opracowanie Danuta Piestrzyńska
   Wydawnictwo: Twój styl
   Ilość stron:250
   Ocena:5,5/6                                                


czwartek, 18 sierpnia 2011

''Rzeczywistość pękła''


Współczesne kino coraz rzadziej łączy walory artystyczne z głębszą refleksją na temat człowieka, a już na pewno nie jest to kino kierowane do szerszego odbiorcy. Pojawiają się produkcje niszowe, z którymi zapoznać możemy się chociażby na festiwalach filmowych. Niestety brak funduszy często jest ogromną przeciwnością w realizacji szerszych projektów. Pomimo ogromnej komercjalizacji, spłycenia i degradacji sztuki filmowej, wciąż powstają dzieła cenne i godne uwagi .  Nie są one oczywiście na świecznikach, a żeby do nich dotrzeć trzeba się nieźle naszukać, ale nie zmienia to faktu, że są i będą.
Trudno je znaleźć w telewizji, ale ten fakt każdemu inteligentnemu człowiekowi wyda się nad wymiar oczywisty. (Jeśli ktoś jeszcze próbuję znaleźć sensowne przejawy kultury w tym śmieciowym urządzeniu to współczuję). Dla mnie o wiele łatwiejszą formą pozyskiwania wartościowych filmów jest internet i to z niego najczęściej korzystam poznając nowe pozycję.
     Zresztą kino i teatr są dla mnie nieoderwalnymi elementami rozwoju. Kształtują nieustanie moje postrzeganie i odbiór świata. Przez wiele lat moje upodobania odnośnie gatunku filmowego, reżysera lub ulubionego aktora nieustanie się zmieniały. Jest jednak jeden z elementów stałych, który pomimo upływu czasu, wciąż mnie zachwyca, a zarazem przeraża swoją trafnością. Tym elementem jest sztuka tworzona przez Ingmara Bergmana.Przygodę z tym artystą zaczęłam od filmu ,, Jak w zwierciadle,, , bardzo ciężkiego  i mocno nihilistycznego obrazu. Każda scena jest niesamowicie statyczna, oszczędna w środkach wyrazu. Zresztą właśnie ta prostota odsłania nam prawdziwą tragedie bohaterów. Ich uczucia wypisane na twarzach w niesamowity sposób uwydatnia praca kamery. Padający przez okno światłocień, gwałtowne zbliżenie lub całkowite oddalenie.
Minimalistka tego obrazu jest czymś niezwykłym w świecie, gdzie sukcesy kasowe zdobywają filmy przeładowane efektami. Często jednak mniej znaczy, więcej. Główna bohaterka o imieniu Karin choruję na schizofrenie. Nie jest to  wbrew pozorom  jedynie studium choroby, uwzględniające relacje z rodziną. Ten film interpretuję o wiele szerzej. W głównej bohaterce dostrzegam znamiona współczesnego społeczeństwa, które zaspakajając swoje materialne potrzeby zapomniało o duchowości. Pustka  ta stanowi nieodłączny element tęsknoty za głębią metafizyczną, która nawet nieświadomie powoduję lęk i zagubienie. Bez duchowości nie potrafimy, bowiem zinterpretować całościowo istoty człowieczeństwa. ( nie mówię tu oczywiście jedynie o duchowości religijnej, lecz szerzej pojętym znaczeniu tego słowa).
Najbardziej dramatycznym, w moim odczuciu momentem filmu jest scena, w którym Karin oczekuję przyjścia Boga, lecz zamiast tego ukazuję jej się ogromny, przerażający pająk. Jej wiara okazuję się jedynie złudą. To odkrycie jest dla niej szokujące. Naglę, chociaż przez moment, jest w pełni świadoma fałszu i zakłamania, które ją otacza. Ten film jest niezwykły z wielu powodów. Oglądałam resztę trylogii pionowej, lecz właśnie ta pozycja(może dlatego, że pierwsza?) zrobiła na mnie największe wrażenie.

Byłam, więc niesamowicie zaskoczona, gdy w bibliotece między półkami, dostrzegłam ,,Przedstawienia,, Bergmana w formie książki. Pozycja ta zawiera trzy pozycję: ,,Wiarołomni,, , ,,Duchowa przypadłość,, i ,,Miłość bez kochanków,,. Obecnie jestem po lekturze pierwszego z  utworów dramatycznych, przy okazji niezwykle ciekawego, gdyż opartego na osobistych przeżyciach autora. Scenariusz jest historią miłosnego trójkąta. Temat dość częsty w literaturze, jednak jak dla mnie po raz pierwszy w pełni wykorzystany.
Rozpad związku ukazany szczegółowo. I pomimo tego, że słowa są, jak sam autor przyznaję ,, zwodnicze, wieloznaczne i uciążliwe,,, Ingmar pieczołowiciej nadaje im odpowiednie miejsce i nurt. Imiona bohaterów, ich znaki szczególne nie są istotne, gdyż autor jedynie posługuję się ich fizjonomią, aby kreować i analizować ludzkie namiętności. Słowa są jedynie udręką, a gesty, sny, elementy scenerii pełnią rolę nośników informacji. Zresztą ta książka posiada ogromną ilość komentarzy autora. W pierwszym utworze dramatycznym, najmocniej przemawia do mnie ten:
,,Istota polega zatem nie niewolniczym wykonaniu konceptu, lecz na jej wyjątkowej możliwości narzucenia obserwatorowi-widzowi wrażenia, że nieprzerwanie, przez kilka godzin, jest skonfrontowany z kobietą, która tutaj nazywa się Marianne, ale która w gruncie rzeczy nazywała się nieco inaczej.,,  

Cal po calu stajemy się świadkami tragedii. Nie można jej zapobiec, ani od niej uciec, gdyż staję się elementem gry. Gry rządz, namiętności. Oddalane, wciąż konsekwencje stają się w końcu realne. Od miłości natomiast bardzo blisko do nienawiści.

Myślę, że Ingmara Bergmana należy znać. Stać się jego bohaterem.
Może, wtedy odnajdziemy ,,sacrum,, ,którego tak bardzo wszyscy się wstydzimy, a zarazem szukamy.