Ostatnio mało sypiam. Wolę czytać książki. Wbrew pozorom nie chodzi tu wcale o tematykę, gdyż o wiele istotniejszy jest sam fakt wykonywania czynności. Chociaż z drugiej strony ,tak jak w życiu, unikam monotematyczności i staram urozmaicać mój czytadło spis. Jednego dnia sięgam po nowele, a następnego czekam z wypiekami na rozwiązanie kryminalnej zagadki stulecia. Lubię w książkach zniszczone okładki pożółkłe kartki i zapach przesycony ludzkim dotykiem. Są jednym z tych kochanków ,którym nie odmawiam pójścia do lóżka. Cytując ,,książka jest niczym ogród, który można włożyć do kieszeni'', a ja uwielbiam mieć przy sobie kwiaty bez różnicy na porę roku. Teraz taki czas, że czytam i pachnę.

środa, 30 listopada 2011

Strzępki myśli część.1







Powiedzcie mi, jak sądzicie — czy zdaniem waszym czytelnik nie asymiluje części tylko i tylko częściowo? Czyta on część albo kawałek, a potem przerywa, by za jakiś czas przeczytać następny kawałek, a nieraz tak się zdarza, iż zaczyna od środka lub od końca posuwając się wstecz, ku początkowi. Nierzadko poczyta parę kawałków i rzuci, nie dlatego nawet, aby go nie zajmowało, ale że coś innego mu się nasunęło. A choćby wreszcie przeczytał całość — czy mniemacie, że obejmie ją wzrokiem i pozna się na stosunku i harmonii poszczególnych części, jeśli nie dowie się od specjalisty? Na to więc autor biedzi się latami, kroi, nagina, zrywa, łata, poci się i męczy, aby specjalista powiedział czytelnikowi, że dobra konstrukcja? Ale dalej idźmy, dalej, na teren codziennego prywatnego doświadczenia! Czy byle telefon albo byle mucha nie oderwie go od lektury akurat w tym miejscu, gdzie wszystkie poszczególne części zbiegają się w jedność dramatycznego rozwiązania? A cóż dopiero, jeśli w tym momencie brat jego (dajmy na to) wejdzie do pokoju i coś powie? Szlachetny trud pisarza idzie na marne wobec brata, muchy albo telefonu — fe, niedobre muszki, dlaczego kąsacie ludzi, którzy potracili już ogony i nie mają czym się opędzać? A dodatkowo weźmy jeszcze pod uwagę, czy to dzieło wasze, jedyne, wyjątkowe i wypracowane, nie jest tylko cząstką trzydziestu tysięcy innych dzieł, równie jedynych, pojawiających się w myśl zasady co rok prorok? Przeraźliwe części! Na to więc konstruujemy całość, aby cząstka części czytelnika wchłonęła cząstkę części dzieła, i to tylko częścią?
Trudno nie igrać żarcikiem na ten temat. Żarcik sam się prosi. Albowiem od dawna nauczyliśmy się zbywać żartem to, co z nas żartuje sobie zbyt chłoszcząco. Czy kiedyś pojawi się geniusz powagi, który spojrzy w oczy realistycznym małostkom życiowym nie wybuchając tępawym chichotem? Czyja wielkość sprosta na koniec małostce? Ejże, ty tonie mój, tonie lekkiego felietonu! Ale zauważmy dalej (aby już do końca wychylić puchar cząstki), że owe kanony i zasady konstrukcji, którym ulegamy niewolniczo, są także wytworem części zaledwie, i to nader nikłej. Znikoma część świata, szczupłe grono specjalistów i estetów, światek nie większy od małego palca, który w całości mógłby zmieścić się w jednej kawiarni, wciąż tam między sobą się urabia wyciskając coraz bardziej wyrafinowane postulaty. Lecz, co gorzej, gusta te nie są właściwie gustami — nie, wasza konstrukcja smakuje im tylko w części, w dużo większej części smakuje im własne znawstwo w przedmiocie konstrukcji. Po toż zatem twórca usiłuje wykazać zdolność konstrukcyjną, aby znawca wykazać mógł swoje znawstwo w tym przedmiocie? Cicho, cyt, misterium, oto pięćdziesięcioletni twórca tworzy klęcząc przed ołtarzem sztuki z myślą o arcydziele, harmonii, precyzji, pięknie, duchu i przezwyciężeniu, oto znawca zna się pogłębiając tworzywo twórcy w pogłębionym studium, po czym dzieło idzie w świat do czytelnika, — i to, co zostało poczęte z męką całkowitą i zupełną, przyjęte zostaje nad wyraz cząstkowo, pomiędzy telefonem i kotletem. Tu pisarz duszą, sercem, sztuką, trudem, męką karmi — a tu czytelnik wcale nie chce, a jeśli i zechce, to od niechcenia, tak sobie, póki nie odezwie się telefon. Drobne realia życiowe was gubią. Jesteście jak człowiek, który wyzwał smoka do walki, lecz którego mały pokojowy piesek zapędzi w kozi róg.
A dalej, zapytam (aby jeszcze haust pociągnąć z pucharu cząstki), czy — zdaniem waszym — utwór skonstruowany w myśl wszystkich kanonów wyraża całość czy część tylko? Ba! Czyż wszelka forma nie polega na eliminacji, konstrukcja nie jest uszczupleniem, czy wyraz może oddać co innego jak tylko część rzeczywistości? Reszta jest milczeniem. Czy wreszcie my stwarzamy formę, czy ona nas stwarza? Wydaje się nam, że to my konstruujemy — złudzenie, w równej mierze jesteśmy konstruowani przez konstrukcję. To, co napisałeś, dyktuje ci sens dalszy, dzieło rodzi się nie z ciebie, chciałeś napisać to, a napisało ci się coś zupełnie odmiennego. Części mają skłonność do całości, każda część zmierza do całości po kryjomu, dąży do zaokrąglenia, poszukuje dopełnienia, doprasza się reszty na obraz i podobieństwo swoje.


                                                                                                         Witold Gombrowicz.
Czas ciągnie się niczym gęsty sok z malin i cóż, jeśli moje myśli ubiera w słowa pisarz kalibru Gombrowicza. Zmuszona jestem milczeć.
Cała prawda o naszym czytaniu. 



wtorek, 15 listopada 2011


Znacie uczucie, gdy serce przyśpiesza. Zapadacie się w nieznane wam dotąd wymiary, które przekształcają całkowicie wasz punkt widzenia. Moment w którym przeglądacie się w lustrze swojej nicości. Obrysujecie od nowa kontury własnych myśli. Zmieniacie punkt odniesienia i zastygacie, bo przecież zaczynacie w tym momencie zupełnie nową, nieznaną wam wcześniej wędrówkę.
Muszę przyznać, że najczęściej bodźcem tak wyrazistych emocji są dla mnie książki, tym razem jednak stało się inaczej.
Tym razem, urzekł mnie  film, którego wydźwięk pozwolił mi zagłębić się w własną świadomość. 
Mowa tu o ,,Labiryncie Fauna,, , którego złożoność i kompozycja, budzi podziw z zderzeniu z serwowanym nam nieustannie amerykańskim śmietnikiem.

,,In light, there can be darkness, in misery, there can be beauty” 

 Z góry przepraszam, za możliwą chaotyczność tego tekstu, lecz nie jestem w stanie ubrać w słowa tak ogromnej ilości emocji i obrazów. Zakreślę je jedynie.


Główną bohaterką jest Ofelia. Nasuwa się, więc pierwsze podstawowe pytanie, czy reżyser w jakikolwiek sposób próbuje nawiązać do Szekspirowskiej bohaterki. Trudno ten fakt rozsądzić, aby nie popaść w nadinterpretacje. Jednak Ofelia podobnie jak jest pierwowzór również zostaje skrzywdzona, czuję żal do świata, a w zależności od interpretacji  jest kontakt krainą Fantazy można nazwać obłędem.
Widoczne są nawiązania  do ,,Alicji w Krainie Czarów,,. Bohaterka, podobnie jak postać Lewisa Carrolla, aby dostać się do nadrzeczywistości, musi przejść przez ,,coś,, , przekroczyć dwie przestrzenie. W wypadku bohaterki książkowej jest to np. królicza nora, w filmie jest to brama, wejście do pnia drzewa, przekroczenie drzwi. Świat bohaterki nie jest trwałym niezmiennym bytem, lecz raczej procesem stanowienia się, podlegania nieustannemu rozwojowi i transformacji. Początkowym etapem, jest moment w którym Ofelia przechodzi przez bramę, oraz wkłada w posąg brakujące kamienne oko. Jest to bardzo symboliczna scena, zwiastująca początek wędrówki, oraz momentu w którym bohaterka przejrzała. Nawiązała kontakt z światem Fantazy.
   Bardzo istotnym aspektem filmu, jest jego dualizm. Obraz rozpatrujemy na  dwóch niemienie przenikających się płaszczyznach, które ewidentnie różnią się od siebie.
Rzeczywistość- okres wojny, oraz walk partyzantów- przedstawiona jest w odcieniach zieleni oraz błękitu. Potęguję to dystansowanie się głównej bohaterki do otaczającej rzeczywistości. Obraz totalitaryzmu, reprezentowanego głównie przez kapitana Vidala, w całej swojej brutalności. Rzeczywistość filtrowana jest przez umysł dziewczynki, jednak docierają do niej sygnały lęku, strachu, ciągłego niepokoju. 
 Drugą płaszczyzną jest świat Fantazy. Ukazywany w tonacji ciepłej, delikatnej. Jest on zamieszkały przez wróżki, potwory, oraz Fauna. Czytając mitologie dobrze, wiemy, że Faun zamieszkiwał lasy oraz łąki. W świętym gaju udzielał ludziom rad i wyroczni w czasie snu. Musimy sobie jednak zdać z sprawę z złożoności tej postaci. Stanowi ona, bowiem dla bohaterki zagrożenie, a z drugiej strony jest jedynym ratunkiem ucieczki przez rzeczywistością wojenną.
  Dualizm jest tu zauważalny w każdym najdrobniejszym motywie, delikatnie zarysowanym symbolu. Uwidacznia nam to wszechobecny problem walki dobra ze złem, walki między światem dziecięcych  marzeń, a brutalnym oraz twardym światem dorosłych namiętności.
  Zresztą film można również rozpatrywać w kategoriach dojrzewania głównej bohaterki, która z dziecka przeistacza się w kobietę. Zmierza się z nową rzeczywistością.
  Ten film jest zlepkiem najlepszych atrybutów klasyki kina. Niesamowita wyobraźnia reżysera, jego kreatywność i sposób żonglowania znanymi motywami, chociażby nawiązanie do mrocznych baśni braci Grimm sprawia, że dzieło te zapada głęboko w pamięć.
  Świat fantazji, możemy interpretować również jako  sposób ucieczki Ofelii przed ojczymem i rzeczywistością wojenną. ( Reżyser sceny znęcenia się nad przeciwnikami politycznymi ukazuję dobitnie, zachowując drobiazgowy naturalizm. Nie oszczędza nas). Jednak, nawet świat magii nasycony jest znamionami przemocy i istot budzących lęk głównej bohaterki.
  Wizualnie film dopracowany jest pieczołowicie, zadbano o każdy szczegół. Dzięki temu wraz z rozwojem akcji, jesteśmy coraz bardziej tam, wśród zagadkowych stworzeń, zapachu starych paproci, ulatując ponad kinowym fotelem. Efekt wspomaga również poruszająca muzyka. Kołysanka Ofelii od razu zahaczyła o moją najdroższą pod słońcem kołysankę z ,,Dziecka Rosemary,, Polańskiego.
 Odbyłam, więc niezwykłą wędrówkę podróżując śladami tajemniczych, często nasyconych grozą meandrów, ukrytych pod powłoką niedopowiedzeń. Zamieszkałam w jaskiniach, w książkach, umysłach bohaterów, przeczołgując się między dwoma wizjami świata- realistycznego i magicznego.
Który zwyciężył? Nie powiem wam, gdyż sama nie znam odpowiedzi. W końcu arcydzieła można interpretować wielokrotnie, a każde nowe spotkanie jedynie mnoży wątpliwości.



- Czy nie mógłby pan mnie poinformować, którędy powinnam pójść? - mówiła dalej. - To zależy w dużej mierze od tego, dokąd pragnęłabyś zajść - odparł Kot-Dziwak. - Właściwie wszystko mi jedno. - W takim razie również wszystko jedno, którędy pójdziesz. - Chciałabym tylko dostać się dokądś - dodała Alicja w formie wyjaśnienia. - Ach, na pewno tam się dostaniesz, jeśli tylko będziesz szła dość długo.





















środa, 2 listopada 2011

Tożsamość narodowa, a wolność twórcy.



Jesień przepływa mi przez palce. Igra ze mną nasileniem  barw i intensywnością doznań. Jednak dla mnie, ta pora nie jest gonitwą spadających liści lub batalią atakujących kasztanów. Jesień jest dla mnie emocją. Nastrojowością i rozmytym przez koronę drzew promykiem słońca, którego dotyk nostalgicznie pulsuję na ustach przechodniów. Samotnych, zaplątanych w przydługawe płaszcze i szaliki. Delektujących się ciszą własnych myśli, niepoprawnych doznań. 
I trudno mi się wyjaśnić z jakiego powodu tak długo nie odwiedzałam tego miejsca. Czas uciekał, a ja łapałam jego ochłapy ciesząc się każda wolną chwilą. 
Wróciłam jednak z książką trudną, której posmak nadal czuję na spierzchniętych wiatrem wargach. Lektury, która pozwoliła mi po raz kolejny przewartościować moje priorytety, emocje.
Większość z was zna tę pozycję jeszcze ze szkolnej ławki. Wracam, bowiem do was z podróży dalekiej i odległej, a emocje których doświadczyłam są porównywalne z przepłynięciem  (trans)Atlantyku. 
   Trudno zmierzać się z legendą Witolda Gombrowicza, znienawidzonego przez nieudolne, szkolne interpretacje. Ciężko dać mu kolejną szanse. Odkryć w nim coś, więcej niż parę sztampowych frazesów, zachłysnąć się. Pomimo, wielu przeciwności,zafascynowała mnie ta książka, rozlała się po ciele i wsiąkła w malinowe policzki. Ostała w moim sercu.
,,Trans-Atlantyk,, zafascynował mnie przede wszystkim formą. Rozbieganym słów, ich zadziorną stylizacją. Przeskokami w lekki surrealizm, groteskę. Zerwaniem z klasycznym powieściopisarstwem, na rzecz nad poziomu, jednak mocno realnego i warsztatowo niezwykle płynnego. Goniłam, przeskakiwałam, zdanie, za zdaniem. Jakiś nagły pęd w trzewiach i rozbieganie źrenic.
I ta forma formowała się zaraz w kolejną formę, dotąd mi nieznaną i w formie pełnej zamykała się na moich oczach. Szczegółowiej skupie się jednak na refleksjach, które rozbudziła ta nieustanna gonitwa za akapitami. W pewnym momencie poczułam się bowiem bezpaństwowcem. Wyzbyłam się Polski. Jej traumatycznego cienia i zrzuciłam wraz z Gombrowiczem płaszcz Konrada. Umarłam dla definicji. Zaczęłam walkę z własnym umiejscowieniem. Zaczęłam, wręcz kląć 




" A płyńcież wy, płyńcież Rodacy do Narodu swego! Płyńcież wy do Narodu waszego świętego chyba Przeklętego! Płyńcież do Stwora tego św. Ciemnego, co od wieków zdycha, a zdechnąć nie może! Płyńcież do Cudaka waszego św., od Natury całej przeklętego, co wciąż się rodzi, a przecież wciąż Nieurodzony! Płyńcież, płyńcież, żeby on wam ani Żyć, ani Zdechnąć nie pozwalał, a na zawsze was miedzy Bytem i Niebytem trzymał. Płyńcież do Ślamazary waszy św. żeby was ona dali Ślimaczyła! Okręt już skosem się zwrócił i odpływał więc jeszcze mówię: - Płyńcież do Szaleńca, Wariata waszego św. ach chyba Przeklętego, żeby on was skokami, szałami swoimi Męczył, Dręczył, was krwią zalewał, was Rykiem swym ryczał, wyrykiwał, was Męką zamęczał, DZieci wasze, żony, na Śmierć, na Skonanie sam konając w konaniu swoim SZału swojego was Szalał, Rozszalał!"

I w płacz nagle wpadłam, bo ja już sama nie wiedziałam, czy ja tego narodu nienawidzę, czy może miłością go darzę. Czy ja tym narodem jestem, czy odłamkiem jakiś, wręcz niesklejanym. Bo co dla mnie ten naród znaczy? Czy ja tu tylko mieszkam i z przyzwyczajenia hymn powtarzam w rytm melodii, czy może ja tą melodią żyję i jej wersy mam na sercu wykute. Bo tak naprawdę wcześniej przyzwyczajona byłam jedynie do stania w rzędzie, a teraz ja muszę podjąć decyzję czy chce tu być i trwać pomiędzy pomnikami polskości. I te statuy co dnia doglądać i pozwalać im trwać i zagnieżdżać się we mnie coraz mocniej. I pielęgnować ich jakość  niezmienna od wieków. Czy mity piętnować, czy może je pieścić i tulić,by dalej nam wiernie służyły. Czym dla mnie ten naród? Wolności ostoją czy niewoli pętami. 
I zdefiniowałam siebie od zera. Od embrionu. I myśli zmieniłam i nazwy im dałam odmienne. I stała się Polska z patosu kolebką stolica niechęci i lęku.Lecz w szyderstwie tym odżyła i wyzwoliła mnie z ,,polskiej,, polskości. 

Życzę wam wszystkim,abyście potrafi odnaleźć w sobie Polskę. Zdefiniować ją, pokochać, poczuć :)


Tytuł: Transatlantyk
Autor: Witold Gombrowicz
Wydawnictwo: Literackie
Ilość stron: 140
Ocena: 5/6





















(Przepraszam, że tak rzadko tu bywałam. Oświadczam to się już więcej nie powtórzy :) Wracam do was na stałe. Jutro postaram się poodwiedzać wasze blogi, brr ogromne zaległości :)